top of page

Projekt Sandecjana, cz. 1 - Hajduk nowosądecki, 1621 r.

  • Zdjęcie autora: Tomasz Łomnicki
    Tomasz Łomnicki
  • 10 lis 2024
  • 17 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 24 lis 2024

Stało się! Oto przed Wami długo oczekiwany wpis opisujący drogę, którą przebyłem chcąc zrekonstruować sylwetkę hajduka nowosądeckiego z XVII wieku. Z podsumowania dowiecie się z jakich źródeł korzystałem, jakie podejście mi towarzyszyło i dlaczego mówię w ogóle o czymś takim jak Projekt "Sandecjana". Mam nadzieję, że wpis przypadnie Wam do gustu.


Fot. Izabela Kulig.

Wstęp

Czym jest projekt Sandecjana?

Projekt „Sandecjana” ma na celu odtworzenie możliwie wiernego i spójnego wyglądu sylwetek postaci żyjących na terenach Sądecczyzny (oraz bliskich okolic) w XVII wieku, bądź z nią w jakiś sposób związanych w omawianym okresie. Tym samym chciałbym pokazać jak ciekawy był to okres, o którym warto pamiętać, ponieważ na chwilę obecną w świadomości miejscowej jest on dosyć zapominany (wybijają się przede wszystkim tematy związane ze św. Kingą, Średniowieczem oraz I i II wojną światową).


Jest to też dla mnie spełnienie się pod kątem patriotyzmu lokalnego, a także warsztatu historycznego oraz rzemieślniczego. Chcę bowiem wszystkie możliwe sylwetki obszyć samemu, a wszelkie dodatki, których wykonać nie mogę, a które powinny być wykonane z należytą wiedzą zlecić osobom, które uznaję za wartościowych rzemieślników godnych zaufania.


Ile pojawi się sylwetek? Ciężko stwierdzić, bo to zależy od czasu i chęci oraz możliwości badań. Na dziś widzę ich około 7. Nie zdradzę jednak jakie to postacie, ale nie każda z nich jest związana z aspektem wojskowym.


Fot. Izabela Kulig


Dlaczego hajduk nowosądecki?

Na pierwszy ogień idzie pachołek/hajduk miasta Nowego Sącza z 1621 roku. Dlaczego? Jest to bowiem realizacja moich pierwszych rekonstrukcyjnych pomysłów, gdy jako członek stowarzyszenia Pospolite Ruszenie byłem częścią oddziału hajduków. Druga kwestia – udało mi się dotrzeć do źródeł historycznych z epoki pozwalających na w miarę wierne odtworzenie sylwetki takiego hajduka.


„Moi drodzy parafianie, czyli krótko, zwięźle i na temat”

Z tego też miejsca chciałem podziękować kilku osobom, które pomogły mi w poszukiwaniach wiedzy. Na samym początku Michałowi „Kadrinaziemu” Paradowskiemu, który ze swoim blogiem i wpisami dał mi nadzieję na to, że warto szukać regionalnie, że są fajne źródła i pomagał mi w rozczytaniu dokumentów. I dzięki jego wpisowi na blogu stwierdziłem, że warto zagłębić się w temat hajduka. Serdecznie dziękuję Tomaszowi Karpińskiemu za pomoc w znalezieniu odpowiednich dokumentów w archiwach. Tomasz ma wg. mnie jedne z najlepszych podejść jeżeli chodzi o rekonstrukcję historyczną (w jego wypadku XVIII wiek) i opieraniu jej na źródłach historycznych (krzyżowaniu dokumentów z epoki, z rycinami, zabytkami, etc.). Osobne podziękowania należą się Michałowi Chlipale, który dzielił się ze mną swoimi pomysłami. Dziękuję też mojemu przyjacielowi Sławkowi Furtakowi za wsparcie, pomoc w poszukiwaniach, wszelkie komentarza i sądeckiego ducha oraz fakt, że wytrzymywał moje spamowanie w tym temacie (a mógł zabić). Dziękuję Izabeli Kulig, która zrobiła wspaniałe końcowe zdjęcia projektu, która znalazła dla mnie czas i uznała, że to dobry pomysł.


I oczywiście najważniejsze: mojej kochanej żonie Adzie za wsparcie cały czas przy tym projekcie, wysłuchiwanie mnie i bycie obok. Jeżeli warto żyć i to życie przeżyć to tylko z taką osobą u boku.


Oczywiście osób zaangażowanych było jeszcze więcej, ale wspomnę o nich przy konkretnych elementach.

 

Fot. Izabela Kulig


Baza źródłowa.

Na początku było słowo (Kadrinaziego)…

Zawsze powtarzam, że Michał, czyli autor bloga Kadrinazi, powinien nosić miano twórcy magistrów i licencjatów Polsce. Ilość wiedzy jaką zawiera w swoim blogu oraz na swoim profilu jest porażająca. Warto też sięgać do jego publikacji, które są na naprawde wysokim poziomie (szczególnie, że to inna forma niż blog z ciekawostkami). Mogę śmiało napisac, że bez jego wpisów wiele iskierek inspiracji by się u mnie nie zaświeciło. Tak było też i w tym wypadku.


Jeżeli brakuje Wam weny do rekonstrukcji to naprawde zachęcam do przeglądania wpisów na jego blogu. Motywacja gwarantowana. Albo zwrot lajków. Wrócmy jednak do tematu przewodniego.


Pierwszym punktem zaczepnym do rekontrukcji, był zatem zamieszczony przez Kadrinazeigo na jego blogu wpis „Miejska wyprawa kozaków, hajduków i szewca”. Zwracał on uwagę, że opierał się publikacji księdza Jana Syganskiego o nazwie „Historya Nowego Sącza”, z której wybrał informacje na temat tej wyprawy. Oczywiście mimo całego szacunku jaki mam do autora chciałem pójść dalej aby zweryfikować informacje, które zawarł on na blogu, oraz te, które przedstawił wspominany przez niego autor.


„Czego nie wiesz księdza pytaj”

Ks. Jan Sygański (1853-1918) jest jedną z ważniejszych postaci zajmujących się historią Sądecczyzny  (zapewne tuż obok Szczęsnego Morawskiego). Jezuita urodzony w Żukowicach Starych jest autorem kilku publikacji związanych z historia miasta oraz okolic i warto je wymienić: „Nowy Sącz jego dzieje i pamiątki dziejowe. Szkic historyczny na pamiątkę sześćsetnej rocznicy założenia tegoż miasta”, „Historya Nowego Sącza od wstąpienia dynastyi Wazów do pierwszego rozbioru Polski” w trzech tomach, „Arendy Klasztoru Starosandeckiego w XVI. i XVII. Wieku”, „Analekta sandeckie do XVI. i XVII. Wieku”, „Z życia domowego szlachty sandeckiej w epoce dynastyi Wazów” oraz „Zabytki dziejów i sztuki w Nowym Sączu”, a także „Wyroki Ławicy Sandeckiej 1652–1684: kartka z dziejów dawnego sądownictwa prawa magdeburskiego w Polsce


Postać ks. Jana Sygańskiego oraz strony tytułowe części jego publikacji dot. Nowego Sącza.


Ksiądz Sygański nie był z wykształceni historykiem, a jego dzieła mają specyficzny charakter publikacji z przełomu wieków XIX/XX (nie są pozbawione części ocen autora, etc.), ale mimo to opierają się na solidnej bazie źródłowej, do której miał jezuita dostęp. Co więcej w swych pracach zawiera on przypisy, w których wskazuje konkretne źródła, z których korzystał zbierając dane informacje. Jest to rzecz niebagatelna, jeżeli chodzi o dalszą weryfikację danych (o czym za chwilę).


Z prac jezuity najbardziej interesuje nas w tym przypadku druga z wymienionych, czyli: „Historya Nowego Sącza od wstąpienia dynastyi Wazów do pierwszego rozbioru Polski”, a szczególnie Tom 1 i Rozdział II: „Dalszy ciąg panowania Zygmunta III. od ustalenia się rządów demokratycznych (1615–1632).” Znajduje się w niej bowiem fragment, który przytoczę w całości:


Fragment pierwszej strony "Historyi Nowego Sącza" oraz fragmetnów dot. wystawienia przez miasto pachołków.


Szczegółowy rejestr wydatków na wozy pospolitego ruszenia, spisany przez burmistrzów: Sebastyana Irzykowicza i Bartłomieja Witaliszowskiego, poucza nas dokładniej o tem. Panowie rajcy kupili najprzód 25½ łokcia sukna luńskiego na delie pachołkom, rachując łokieć po 45 gr. = 38 złp. 8½ gr.; prócz tego cały postaw sukna zielonego za 17 złp. na ich żupany, do których użyto 100 łokci sznurka za 3 złp. 10 gr. Następnie sprawiono 3 wozy skarbowe z wszelkimi przyborami, obite kirem; zakupiono do tego 9 koni u Rusinów za 169 złp.; na ich przykrycie zaś 20 łokci grubego sukna za 4 złp. 16 gr., prócz tego 36 podków za 2 złp. 12 gr. Najlepsze dwa konie dano kozakom, na które wydano 55 złp., a za 2 siodła 4 złp. Sprawiono też nowe siodło woźnicy, 2 muszkiety pachołkom za 11 złp., 2 szable za 4 złp., karabin kozacki za 7 złp., 3 półhaki z ładunkami i prochownicą za 10 złp.


Kiedy już wszystko przygotowano do drogi, zaprzężono 3 wozy czterokonne, po bokach zaś jechało dwóch kazaków uzbrojonych w szable i karabiny. Na dwóch pierwszych wozach usiedli hajducy z woźnicami, zaopatrzenie w szable, muszkiety i półhaki, oraz ładunki i prochownice. Na trzecim wozie złożono śmigownicę i prowianty: 5 połci mięsa i ćwierć, 3 faski masła, 3 kopy sera, 3 wiertele kup tatarczanych, 3 wiertele jagieł, 2 wiertele grochu, 3 faski soli, suchary i owies dla koni. Wszystkie te wiktuały kosztowały ryczałtem 63 złp. 26 gr. Nie zapomniano też o knotach konopnych do podpału śmigownicy, o stryczkach do wozów, powrozach łyczanych, o smarowidle, siekierach, motykach, rydlach, łopatach, a nawet grzebłach do czesania koni. Na drogę dano 4 hajdukom 13 złp., 2 kozakom konnym 16 złp., a sławetnemu szewcowi, Stanisławowi Protwiczowi, gdy wyjeżdżał z nimi, 25 złp. Ogólny wydatek „na wozy pospolitego ruszenia i dwóch jezdnych przeciwko Turkowi an anno praesenti 1621” wynosił 400 złp. Tak pokaźnej sumy nie mógł dostarczyć na razie wyczerpany skarb miejski, więc pan Jerzy Tymowski, kupiec i rajca, „zadał naprzód ad rationem arendy żeleźnikowskiej 400 złp.”.


Wydawać by się mogło, że wymienione wcześniej informacje powinny być dla nas wystarczające i domyślam się, że wiele osób by na tym poprzestało. Jednak wychodzę z założenia, że najlepszym rozwiązaniem jest sięgnięcie do jak najbardziej pierwotnych źródeł. Każdy bowiem wypis podatny jest na interpretację autora albo wyciągnięcie przez niego tylko i wyłączenie tematów dla niego interesujących z pominięciem pozostałych (które mogą dla nas okazać się ważne).


Przykładowo w podanym wykazie wiemy, że rajcy zamówili sukno łuńsie na delie, ale nie znamy jego koloru gdy tymczasem w przypadku żupanów jest podkreślona barwa. Patrząc na pozostałe elementy można wnioskować, że wypis był w miare drobiazgowy (w ogóle takie regestry wydatków są bardzo dokładne w księgach miejskich) dlatego aż dziwne, ze barwy dla delii nie mamy w nim wskazanej. Albo zatem jej brakło z jakiegoś powodu albo ksiądz Sygański ją pominął (świadomie lub nie), a jedynym sposobem na rozstrzygnięcie tego jest sięgnięcie do pierwotnego źródła.


Sięgnijmy samego początku.

Tutaj z pomocą przychodzi nam sposób w jaki pisał ksiądz Jan Sygański i rzecz, o której powinien pamiętać zawsze i wszędzie każdy historyk - przypisach. Podsumowując bowiem wydatki miejskie w przypisie jezuita podaje z jakiego dokumentu korzystał, czyli: „Regestrum percept. et distribut. an. 1621 f. 400, 419–423.”.


Mając już te dane możemy zacząć szukać dalej. Problemów jest jednak kilka: nie tylko gdzie dany zbiór się znajduje, ale czy w ogóle istnieje. Publikacja ks. Jana Sygańskiego pochodzi z roku 1901, czyli do tego czasu dany zasób istnieć musiał (co jest pocieszające, bo przetrwał wielki pożar Nowego Sącza z 1894). Niestety po drodze mamy istotne wydarzenie w historii Polski, czyli II wojnę światową, której wpływ na przetrzebienie zasobów archiwalnych jest znaczny.


Na szczęście i tutaj los był dla tego projektu łaskawy. Dzięki pomocy Tomka Karpińskiego udało mi się znaleźć zasób przez portla Szukaj w archiwach, a co więcej okazało się, że akurat interesujące fragmetny zostały poddane digitalizacji. Tak, to jedna ze wspanialszych inicjatych w XXI wieku! A zatem w Archiwum Narodowym w Krakowie natrafiamy na zespół Akta miasta Nowego Sącza, a w ramach tychże akt istniej jednostka: „Regestrum proventuum et distributorum civitatis Neo Sandecensis” z datowaniem 1616-1623. I tam właśnie znajdziemy interesujące nas fragmenty. Jako że skany są dostępne publicznie pozwalam je sobie pobrać i zaprezentować poniżej.


Skany Regestrum proventuum et distributorum civitatis Neo Sandecensis z Archiwum Narodowego w Krakowie.


Tym samym mamy komplent jeżeli chodzi o pisaną bazę źródłową. Pozostałe źródła, które będą służyły do uzupełniania sylwetki hajduka to przede wszystkim ikonografia z epoki oraz fragmenty źródeł, które opisują piechurów polskich.


Warto jeszcze zwrócić uwagę na kontekst historyczny. Wydatki zapisane są w roku 1621 i związane z trwającą wojną Polski z Turcją. Rok wcześniej miała miejsce klęska w bitwie pod Cecorą (1620), w której zginął hetman Stanisław Żółkiewski. Wydarzenie to wywołało ogromne poruszenie i spowodowało powołanie pospolitego ruszenia oraz zebranie odpowiednich podatków na wojnę. Nowy Sącz, jako miasto królewskie, miał w takich sytuacjach obowiązek wystawienie swojego kontyngentu, na który składali się 4 hajducy, 2 jeźdźców oraz wozy z wyposażeniem i prowiantem. Oczywiście był to istotny wysiłek, który musiał mieć swoje odzwierciedlenie w księdze wydatków miejskich.


Fot. Izabela Kulig.


Analiza dokumentu w kontekście rekontrukcji

Nazewnictwo

Zapoznanie się z dokumentem zwraca uwagę na fakt, że mimo iż piechota, którą wysyłało miasto Nowy Sącz jest piechotą powołaną w ramach pospolitego ruszenia to w samym dokumencie funkcjonują dwa określenia na ich przedstawienie. Pierwsze – częstsze -  to określanie ich mianem „pachołków”, a drugie to „hajducy”.


Na screenach fragmenty z wypisu wspominające o "pachołkach" bądź "hajdukach".


Wydaje się, że obydwa określania dotyczą właśnie piechoty gdyż w dokumencie w przypadku dwóch konnych pojawiają się określenia „jezdni”, "kozacy konni" albo po prostu „kozacy”. Przy czym warto nadmienić dla osób, których może dziwić to nazewnictwo, że w rzeczypospolitej pod pojęciem "jazdy kozackiej" kryły się oddziały lekkiej jazdy. Nie ma to nic wspólnego z ukraińskimi kozakami.


Fragmenty mówiące o jezdnych, kozakach bądź kozakach konnych wystawionych przez miasto Nowy Sącz.


Mając na uwadze powyższe pozwolę sobie zamienne używania określenia pachołkowie, hajducy bądź po prostu piechota.


Przejdźmy zatem do próby rekonstrukcji sylwetki hajduka w oparciu o omawiany dokument i informacje, które się w nim znajdują.


Obuwie.

Nie wiemy w jakie buty byli odziani pachołkowie wystawieni przez Nowy Sącz. Czy było im w ogóle dostarczane? Czy może szli w takim, które było dostępne? Niestety, ale dokument tego nie precyzuje. Z jednej strony kusząca była propozycja przedstawienia ich w prostych skórzanych kierpcach, ale jednocześnie gryzło mi się to z wizją piechoty wystawionej przez jednak w miarę duży ośrodek miejski jeżeli chodzi o południową Małopolskę. Dodatkowo jechał z nimi szewc więc w mojej głowie cierpiałbym on na widok tak obutej piechoty. Nie mogłem mu tego zrobić.


Nie chciałem jednak przedstawiać hajduków w trzewikach tak powszechny w rekonstrukcji. Dlaczego? Przede wszystkim, aby zaakcentować inne możliwości, które się pojawiają, a także odwołać się do jednego ze źródeł, które mamy czyli Tablicy Gołuchowskiej (posiadającej zresztą podobne datowanie). Widać tam obuwie niskie, które nie jest trzewikami.


Poprosiłem o pomoc Janka Ledwonia z Warsztatu po Dziadku. Po wspólnych rozmowach i analizach postawiliśmy na bardzo ciekawa formę obuwia niskiego, z przełomu XVI i XVII wieku. Zatem nie jakiej nowinki, jeżeli chodzi o rok 1621, a możliwe buty, które już istniały w epoce i po prostu w które hajduk przyszedł wyposażony. Bardzo fajny wpis Janka na ten temat znajduje się na profilu Warsztatu po dziadku, do lektury którego Was zachęcam.


Fot. Jan Ledwoń, Warsztat o Dziadku.


Fot. Izabela Kulig


Jak widać pod buty mam założone… Onuce! Jest to oczywiście świadoma decyzja. Ciekawostką jest, że w XVIII wieku ks. Jędrzej Kitowicz wspomina noszenie onuc jako już starym zwyczaju, który był powszechny, nie powinno zatem dziwić to rozwiązanie u hajduka:


Buty wyściełano słomą, a stopy nóg obwijali w chusty płócienne latem, do których w zimie przykładano dla ciepła kuczbaje, i zwały się takie płaty, bądź płócienne, bądź kuczbajowe, onuczkami; słoma zaś w but używana wiechciami. Najwięksi panowie, senatorowie, hetmani, w polskim stroju chodzący, używali wiechcia do butów, i była to funkcyja służących co dzień kłaść panu w buty świeże wiechcie, strzygąc słomę w miarę buta. Przed końcem panowania Augusta najprzód onuczki a potem wiechcie skasowane zostały, do czego się przyczyniły wprowadzone wtenczas podłogi woskowane, które się z wiechciami i barłogami z nich zrobionemi nie cierpiały. Miejsce wiechciów zastąpiły podeszwy pilśniowe, kuczbajowe, burkowe albo kapeluszowe. Onuczki zaś przemienione zostały na szkarpetki. Co do ciepła i zdrowia, lepsze były wiechcie słomiane od jakichkolwiek podeszwów, ponieważ słoma to ma do siebie, iż wyciąga wilgoć. Co do ochędóstwa albo polityki, przystojniejsze są szkarpetki jak wiechcie.


Facecja z przełomu XVII-XVIII wieku tez wymienia onuce (całość w kontekście prześmiewczym):


w biały papier uwijane, drugie buty z włoskiego orzecha, co mu przysłała jedyna pociecha, gacie zgrzebne cieniusieńkie i onuczki do nóg bielusieńkie, skorupa i pół skorupy i papierek do utarcia dupy,


Warto tez zwrócić uwagę, że u hajduka z Tablicy Gołuchowskiej także mamy widoczny element przy bucie, który może być tak związaną onucą jak i specyficzną skarpetą (pojawiającą się w wykrojach z epoki, także w kontekście hajduckim). Podobne skarpety przetrwały na terenach góralszczyzny.


Spodnie

Nie wiemy nic o spodniach w jakich wyruszyli pachołkowie. Z tego tez powodu postanowiłem zastosować standardowy krój jakim są spodnie z Szaroszpotok, które datuje się na koniec XVI wieku. Są one spójne z przedstawieniami sylwetek piechoty polskiej, która w XVII wieku wyposażona była właśnie w dopasowane spodnie.



Spodnie te wyposażone są w strzemiączko, w moim wypadku z tego samego materiału co całość (sukno), które chroni przed przesunięciem się nogawki ku górze. Dodatkowo celem dopasowanie zapinane są one na proste miedziane haftki (autorstwa Zielonego Kawalera) oraz krojone ze skosu zgodnie z tym jak jest to zachowane w zabytku i prezentowane w księgach krawieckich. Dopasowane przede wszystkim w łydce, powyżej kolana rozszerzają się  stając trochę workowatymi. Zawiązywane są pasem krajczanym otrzymanym od Nigdziekolwiek. Spodnie nie posiadają podszewki.



Fot. Izabela Kulig


Nic nie wiemy o barwie spodni dlatego też w moim wypadku kolor wynikał z posiadanej już tkaniny (brązowej wełny).

 

Żupan oraz delia.

W przypadku żupanów mamy informację o tym, że został na nie zakupiony cały postaw zielonego sukna.



Niestety w tym wypadku ciężko określić dokładną ilość tkaniny, ponieważ w XVII wieku mogła się ona wacha tak jeżeli chodzi o szerokość jak i długość. Postaw był jedną wielką belką, czyli rajcy wykupili całość aby oblec pachołków. W publikacji Antoniego Mączaka „Sukiennictwo wielkopolskie XIV-XVII wieku” znajdujemy informacje o tym, że próbowano ujednolicać wielkości, ale nie zawsze dawało to rezultat. Można przyjąć, że postaw to około 25-30 łokci. Szerokość tkaniny wełnianej w epoce mieściła się też w obecnym zakresie około 1,5 metra.



Nie wiemy w jaki sposób były żupany zapinane. Mogły to być guzy, ale postanowiłem zapięcia wykonać z haftek. Dlaczego? Wydatki wspominają o ich zakupie, a dodatkowo wiemy o tym, że w epoce także w ten sposób stosowano zapięcia (widać to na ikonografii). Ponadto wiele sukman późniejszych posiada podobne rozwiązanie.



Z wypisu zwraca uwagę fakt, że zakupiono 100 łokci sznurka, które Sygański interpretuje jako sznurek do obszycia żupanów. Rzeczywiście przyjmując standardową miarę staropolską na łokieć (59,6 cm) to taka ilośc sznurka bez problemy wystarczy do obszycia brzegów ubioru (szczególnie gdy nie robimy z nich pętelek na guzy). Fakt, że haftki oraz sznurek znajdują się w opisie obok siebie też był dla mnie argumentem.



Całość podszyłem zwykłym szarym lnem. W wydatkach pojawia się wpis mówiący o 91 1/2 łokcia płótna kupionego na targu, a ilość taka doskonale wypełnia potrzebę podszewkową tak na żupany jak i delie.


Fot. Izabela Kulig


Skoro o delii mowa, warto tutaj zwrócić uwagę na zaakcentowany przeze mnie kilka akapitów wcześniej problem. Mianowicie u Sygańskiego nie ma nic o barwie delii. Tymczasem lektura rejestru wyraźnie wskazuje, że kolor sukna, które zostało zakupione w tym celu ma barwę błękitną. Nie powinno to dziwić w kontekście tego w jakiej barwie najczęściej była prezentowana i opisywana piechota, ale bez tego fragmentu było by to po prostu przypuszczeniem. A tak mamy tutaj twardy dowód.



Ewidentnie też sukno na delii było gatunkowo suknem lepszym aniżeli to przeznaczone na żupany. Świadczy o tym różnic w cenie gdzie cały postaw zielonej tkaniny był dużo tańszy od mniejszej ilości materiału na delię. Zwraca też uwagę fakt, że błękitne sukno nazywane jest łuńskim, a takim określeniem (luńskie, łuńskie) określano wysokiej jakości sukno z Anglii (z Londynu, stąd nazwa). Warto jednak pamiętać o tym, że zgodnie z badaniami Antoniego Mączaka w późniejszym czasie nazwa ta też określa sukno rodzimej produkcji (lepsze niż domowe). Innym określeniem na wysokiej jakości tkaninę tego typu był felendysz (fein luendisch).


Fot. Izabela Kulig


Źródło nic nie wspomina o podszewce delii z kolorowej tkaniny, jako że ilości wspominanego wcześniej lnianego płótna była wystarczająca na podszewki tak do żupana jak i do delii to przyjąłem, że takie było właśnie przeznaczenie.



Brakuje nam także informacji o sposobie zapinania delii. Jako że większość przedstawień tychże ma guzy, a żupan już postanowiłem, że będzie zapinany na haftki to podjąłem decyzję o wyborze właśnie guzów. Aby jednak nie były to towary zbytkowe poprosiłem Rafała z Projektu Chłop o guzy odlewane i lutowane, co jest epokowym rozwiązaniem i dodatkowym sznytem.



Postanowiłem także naszyć na delię szamerunki w kolorze czerwony ponieważ tak właśnie zinterpretowałem zapisek wydatków mówiących o „46 łokciach włóczanego sznurka hajdukom”. Jest to ilość idealna na wykonanie pętlic. Barwa, którą wybrałem to kolor czerwony, ponieważ przejawia się taka w przedstawieniach i opisach hajduków oraz taką ma piechur z Tablicy Gołuchowskiej.



Sznurki do żupanów oraz pętlic wykonała dla mnie Dorota z Pracowni Rotki, ona też dokonała barwienia sznurków do delii na kolor czerwony. Szerokość sznurków spasowała się idealnie z guzami od Rafała.


Osoby, których interesują poszczególne etapy szycia a także ikonografia, na której bazowałem mogą poczytać o tym szerzej we wpisach o żupanie oraz delii.


Magierka.

Jeżeli chodzi o nakrycie głowy to źródło nie wspomina o tym czy były to magierki, czy kołpaki, czy czapki kapturowe i wszelkie inne wariacje na temat okrycia głowy. Jednak jako że piechota polska w omawianym okresie jest przedstawiania w większości z magierkami na głowach, dodatkowo Sądecczyzna leżała na pograniczu polsko-węgierskim efektem czego uznałem, że będzie to właściwe rozwiązanie.


Fot. Izabela Kulig


Magierka, co jest kwestią istotną, powinna być wykonana z jednego kawałka z filcu. Błędne są rekonstrukcje, które powstały w oparciu o wszywane denko. Normalną techniką czapniczą jest formowanie magierki własnie na drewnianej formie. Chciałem też aby była ono mocno zbita ponieważ skrzydełka, które powstały poprzez rozcięcia planowałem testować w kontekście odginania ich. Dlatego też wybór mój padł na Pracownię Rotki, która idealnie wywiązała się z zadania!


Torba, pas, kapciuch oraz... prochownica!

Kolejny element, który nie jest wskazany w wypisie, a który jest podstawowym wyposażeniem piechoty w tamtym okresie. Wszystkie trzy elementy wykonał Adam Ledwoń z Warsztatu pod Dziadku, któremu z tego miejsca też dziękuję za rzetelność i cierpliwość. Przyznam, że jego przekroczyła moje oczekiwania chyba najbardziej ze wszystkich.


Fot. Izabela Kulig


Bardzo zależało mi na tym aby pasek był szyty z dwóch warstw, bo wiedziałem, że będzie znosił trochę obciążeń (dodatkowo bardzo podoba mi sie to rozwiązanie). O tym, że takie istniały w epoce wiemy między innymi dzięki zabytkom spod Beresteczka. Torba skórzana podyktowana jest aspektem praktycznym - służy do przechowywania ładunków, a skóra jest mniej podatna na ogień aniżeli len. Co więcej na żadnym przedstawieniu hajduka nie widziałem lnianej torby, a skórzaną i owszem, tak samo ładunkarze. Inną ciekawostką jest to, że skórzane torby w XX wieku nosili też Lasowiacy, grupa etnograficzna, która swój ubiór uznaje jako pochodzący od piechoty wybranieckiej!



O samym koncepcie szytej przez Adama Torby i źródłach, na których bazowa warto poczytać na profilu Warsztatu po Dziadku, do którego przesyłam Wam link.


Fot. Adam Ledwoń, Warsztat po Dziadku


Kapciuch służący do przechowywania kul ołowianych też jest widoczny chociazby na Tablicy Gołuchowskiej.


Jest jednak jeden element, który pojawia się w wypisie i jest nim prochownica!



Na zdjęciach jej jednak nie znajdziecie ponieważ podeszliśmy do tematu bardzo ambitnie i jest ona jeszcze w trakcie wykonywania, a chciałem jej poświęcić osobny wpis. Także stay tuned. Jak tylko się pojawi to uzupełnię poniższy artykuł.


Muszkiet

Broń powszechnie kojarzona z hajdukami w rekonstrukcji historycznej to arkebuz. Nie jest to złe skojarzenie, bo bardzo często byli oni - przynajmniej na poczatku - w takie wyposażani. Z upływem jednak lat ciężar przechodził na muszkiety. Warto też nadmienić, że muszkiet muszkietowi nie równy (dosłownie) i mogła być to wszelkiej maści broń palna, która trafiła się w cekhauzie miejskim lub na targu.

Fragmenty opisujące zakupienie trzech półhaków i karabinów dla jezdnych oraz dwóch muszkietów dla hajduków


W wypisie pojawiają się nam półhaki, które zapewne były dla kozaków wraz z karabinkiem (dosłownie tak jest to zapisane, nie wiedziałem do tej pory, że w tym okresie pojawi sie takie określenie!). Natomiast pachołkowie dostali 2 muszkiety (tzn. miasto dokupiło je, prawdopodobnie pozostali dostali z miejskiego cekhauzu).



Muszkiet zamówiłem u Macieja Pieńkowskiego i głównym założeniem było to aby był on wyposażony w zamek lontowy, posiadał zaczepy do możliwość przyczepienia pasa, a także nie był jakoś szalenei długą i ciężką bronią (bez forkietu). Reszta była po stronie Macieja, z czego się bardzo cieszę. Chciałem miec tez poczucie takie jak w epoce gdy po prostu kupowano gotowa broń na targu. Niesamowicie podobał mi się pomysł z nabiciem dukata Batorego na kolbę. W epoce w różne sposoby zdobiono broń, czasem nawet nacinano!

Dodatkowym elementem, który jest związany z bronią palną oraz hajdukami jest pokrowiec z borsuczej skóry. Jest o nim osobny wpis na blogu do którego lektury serdecznie Was zachęcam. W wydatkach miasta Nowego Sącza nie mamy informacji o tym jak zabezpieczano broń (czy jechała czymś przykryta, czy w pokrowcach). Jednak jest to element, o którym warto pamiętać.



Szabla oraz rapcie

I tej broni bocznej nie mogło zabraknąć w zestawieniu. Występuje wszak na każdym przedstawieniu z hajdukami, a także w dużej ilości wypisów powołujących piechotę wybraniecką. Można powiedzieć, że to taka trójca hajducka: broń palna, szabla i toporek.



Pamiętali o niej oczywiście rajcy nowosądeccy, a zapewne z powodu niedostatków w miejskim cekhauzie także i tutaj postanowili dokonać zakupów na targu. Świadczy o tym poniższy fragment:



W moim wypadku decyzja zapadła o zamówieniu szabli z kuźni Errementaris, którą z tego serca całkowicie polecam. Zależało mi na bardzo prostej formie, bez zdobień, a także tego by nie była polerowana na błysk. Wszelkiej masci niedoskonałości, efekty kucia mile widziane. Chciałem aby była to broń charakteryzujca się prostotą, taka, która była własnie możliwa do kupienia na targu w sam raz dla hajduka. Oczywiście musiała być to szabla w typie węgierskiem czy tez polsko-węgierskim, bo takie przede wszystkim występujana ikonografii. Z tego też miejsca dziękuję Michałowi Chlipale, bo z nim omawiałem kwestie i marzenia o szabli i to on podzoelił się ze mna swoimi pomysłami!



Przyznam, że kiedy broń trafiła do mnie byłem zachwycony! Co ciekawe mimo swego wyglądu szabla ta nie jest ciężka, jej waga wynosi: 850 gram (i to bez ostrzenia, które by też swoje ujęło).



Wraz z rapciami, które zamówiłem w Pracowni Płatnerskiej TOMALA dawały ten efekt, który chciałem, prostoty ale nie prostackości.



Toporek/czekan

Ostatni element, który też niejako jest symbolem piechoty wybranieckiej. Chodzi o toporek/siekierkę/czekan, zwał jak zwał. Nie jestem mistrzem tutaj od typologii, a mam wrażenie, że i w XVII wieku rajcy nie patrzyli na to w ten sposób.



Po co hajdukowi toporek? Czy to głównie narzędzie służące do walki? Wydaje się, że oczywiście w czasie potyczki używano toporków jako broni (mamy nawet poświadczone to w źródłach, wraz z takimi zdolnościami jak ciskanie nimi), ale nalezy pamiętac, że piechota była używana do wielu prac inżynieryjnych. I wydaje się, że dlatego tak bardzo pilnowano aby to miała na wyposażeniu.


W kontekście pachołków z Nowego Sącza pamiętała o tym i rada miejska, która w wydatkach zawarła interesujący nas fragment.



W moim przypadku toporek pojawił się w sposób iście zgodny z duchem epoki! Skontaktowałem się z kupcem, w której to roli wystepował Dominik Słoń z Polish Haiduking Team, który akurat miał na sprzedaż intertesujące mnei narzędzie. Błyskawiczna transakcja i wysyłka sprawiła, że pojawił się w moich rękach i dopełnił sylwetki.



Podsumowanie


Całość projetku zajęła ponad rok... Wliczając w to oczekiwania na realizacje rzemieślników, którym dziękuje za terminowość, moją prace krawiecką, ale też zbieranie źródeł, ich analize i ustalenie koncepcji sylwetki, wybranie wykrojów, tkanin, etc.


Wydaje mi się jednak, że efekt został osiągnięty i przedstawioan sylwetka jest spójna tak ze źródłem podstawowym, czyli archiwalnymi dokumentami jak i z pozostałymi źródłami historycznymi, tj. ikonografią z epoki, zabytkami oraz innymi źródłami pisanymi. Cały ten projekt, oraz początek cyklu Sandecjana, to jest moja próba wskazania czym dla mnie jest rekonstrukcja historyczna oraz krawiectwo historyczne. Osadzenie go w czasie, przestrzeni, próba sięgnięcia do jak największej ilości informacji jak najbardziej zbliżonych do epoki. Nie chcę bowiem bawić się w rekonstruowanie rekonstrukotrów, bezrefleksyjne kopiowanie wzorców, które nie zawsze są słuszne. Dla mnie najpiękniejsze jest poszukiwanie, zadawanie pytań, zbieranie wiedzy oraz przekazywania jej dalej w formie zrozumiałej dla innych osób. Mam nadzieję, że udało mi się to osiągąć i będziecie mnie wspierać w dalszych realizacjach.


A takim wsparciem będzie niewątpliwie udostępnienie tego wpisu dalej! Na koniec jako zajawkę przyszłego tematu: przewiduję osobny wpis o jeszcze jednej kwesti, która sie pojawia w wydatkach rady, a która jest ważna z punktu widzenia każdego hajduka. Myślę, że się Wam spodoba. Ale to za jakiś czas!


Fot. Izabela Kulig


 
 
 

Comentarios


bottom of page